Żałuję, że pojechałem na ten mecz. Skoro i tak nie mogłem grać, lepiej było zostać w domu niż patrzeć na kompromitację Standartu. Tak słabo święcanianie dawno nie zagrali. Zabrakło emocji, zabrakło zaangażowania i koncentracji. Nawet w dziesiątkę rywale grali lepiej.
Tym razem zastępujący Pawła Zająca Krzysztof Czochara miał do dyspozycji całkiem niezły skład: Karol Okarma - Przemysław Kozioł, Filip Pyzik, Krystian Okarma, Damian Gawliński - Krystian Mosoń, Dawid Piwowar, Grzegorz Śmigacz, Sebastian Ryba - Damian Kosiński, Albert Jurczak. Zabrakło jedynie Jakuba Bielenia, Karola Rewisia, Patryka Wójcikiewicza i kontuzjowanego od dawna Roberta Puszkariowa. Wydawało się, że w takim zestawieniu nie będzie trudno o 3 punkty w starciu z beniaminkiem ze strefy spadkowej.
Tymczasem nasi rozpoczęli mecz tak, jak to mieli w zwyczaju w zeszłym sezonie. Już po dwóch minutach gry sędzia wskazał na jedenasty metr po tym, jak Krystian Okarma zablokował strzał przeciwnika ręką. Piłkarz gospodarzy zmylił Karola Okarmę strzałem w środek bramki i Karpaty idealnie rozpoczęły mecz. 1:0.
Goście musieli się otrząsnąć i postarać się o jak najszybsze wyrównanie. Okazało się jednak, że nie da się tego osiągnąć bez walki. Klimkówka postawiła na twardą, bezpardonową grę w defensywie, co było doskonałym posunięciem przy bojaźliwie grających święcanianach.
Niestety nie potrafię sobie przypomnieć żadnej dobrej okazji Standartu w całej pierwszej połowie. Grę pomocników i napastników można było określić jednym słowem: tragedia.
Obrona również nie imponowała, ale przynajmniej do końca pierwszej części gry przyjezdni nie stracili już żadnej bramki.
Po nudnych jak flaki z olejem 45 minutach miałem nadzieję, że nasi zdołają się jednak przebudzić. Grali o wiele gorzej niż potrafili, a Karpaty nie były wymagającym rywalem. Co prawda grali zespołowo i dawali z siebie wszystko, ale umiejętnościami technicznymi zdecydowanie ustępowali Standartowi.
A jednak okazało się, że to determinacja odgrywa kluczową rolę. O ile w pierwszej połowie Karpaty przeważały, o tyle w drugiej gra toczyła się już niemal wyłącznie pod polem karnym gości.
Ni stąd, ni zowąd, Standartowi udało się jednak stworzyć dobrą sytuację. Grzegorz Śmigacz wybiegał na czystą pozycję i na szesnastym metrze miał idealną okazję do przelobowania golkipera. Jego uderzenie zdołał jednak zablokować nadbiegający obrońca. Problem w tym, że zrobił to ręką. Sędzia ukarał go jedynie żółtą kartką, a przyjezdni musieli się zadowolić rzutem wolnym tuż zza linii pola karnego. Do piłki podszedł Dawid Piwowar. Jego uderzenie wysoooko ponad bramką stanowiło idealne podsumowanie gry święcanian.
Druga bramka dla Karpat była tylko kwestią czasu. W końcu gospodarze dopięli swego. Bez większych problemów przedostali się przez obronę gości, po czym jeden z zawodników płaskim uderzeniem z pola karnego pokonał Karola Okarmę. 2:0.
Gdy z boiska za drugą żółtą kartkę wyleciał gracz Karpat, miałem jeszcze odrobinę nadziei na to, że Standart zdoła odwrócić losy spotkania. Podświadomie wiedziałem jednak, że to niemożliwe.
Szkoda czasu, by pisać jeszcze cokolwiek na temat tego meczu. Wynik już się nie zmienił, goście ze spuszczonymi głowami opuszczali plac gry i najlepiej niech szybko zapomną o tej klęsce.
By szybciej zapomnieli, postanowiłem ich tym razem indywidualnie nie oceniać.